Przejdź do treści

Od gniazdowego kiboli Cracovii do dziennikarza „Gazety Polskiej”. Mocna historia życia Wojtka Muchy


TV Republika / Radio Poznań "Wywiad z chuliganem" odcinek 40 - Wojciech Mucha 

Dawne osiedle XXX-lecia PRL, czyli dzisiejsze Krowodrza Górka, było ostatnim bastionem kibiców Cracovii, otoczonym przez osiedla sprzyjające krakowskiej Wiśle. To tu, wśród bójek z przeważającym wrogiem, płynęło życie nastoletniego Wojtka Muchy, który dostąpił później zaszczytu kierowania dopingiem na meczach Cracovii. Jako łobuz z osiedla trafił pod skrzydła profesorów Janusza Kurtyki i Andrzeja Waśko, a potem został dziennikarzem "Gazety Polskiej"? 

Opowieść życia Wojciecha Muchy w programie Piotra Lisiewicza „Wywiad z chuliganem” w Telewizji Republika.

Jest Euro 2012. Redaktor Wojciech Mucha grzecznie idzie z mikrofonem zrelacjonować manifestację rosyjskich kibiców. Jednak ci znienacka atakują go i przewracają na kolana. Podczas pierwszego ataku zachowuje spokój, w końcu jest panem redaktorem. Po kolejnym już nie zdzierży. Ponieważ  w ręce trzyma mikrofon „Gazety Polskiej Codziennie”, którego – niczym klubowych barw – nie chce nikomu oddać, zaszokowany rosyjski chuligan dostaje od niego „z baśki”. - To był moment historyczny. Wraz z Wojciechem Muchą powstało wówczas z kolan polskie dziennikarstwo, tłamszone dotąd przez obce potęgi. Rosjanin przekonał się, że może spotkać w Polsce dziennikarzy, którzy zachowają się inaczej, niż Tomasz Lis – żartuje Piotr Lisiewicz, autor „Wywiadu z chuliganem”.

Krowodrze Górka, czyli ostatnia wioska Galów

Wojciech Mucha podkreśla, że jest dumny ze swego osiedlowego rodowodu. - Jest coś niesamowitego w więziach koleżeńskich, które się od dzieciaka zawiązują. To są więzi na całe życie. Ktoś powie, że to jest prymitywne, ale my jesteśmy właśnie tacy. O tym warto mówić i pisać, bo wraz z bogaceniem się społeczeństwa będzie tego typu relacji coraz mnie – mówi.

Życie nastolatka z Cracovii na jego osiedlu nie było łatwe: - Było tak, że ze wszystkich stron otaczały nas osiedla kibiców Wisły. To czyniło z nas taką ostatnią wioskę Galów. Dzisiaj umiem mówić o tym z dystansem, ale troszkę żeśmy sobie krwi wzajemnie napsuli w latach 90. Dzięki Bogu większości z nas udało się przez to przejść szczęśliwie.

Jak wspomina, wtedy futbolem żył cały Kraków: Dzisiaj już tak nie jest. To wynika także z zasobności portfela. My musieliśmy prosić jakiegoś starszego pana, żeby wejść na mecz, albo przechodzić przez „kratę” narażając się na wściekłość kierowniczki drużyny, pani Maczugowskiej, która goniła nas po całym stadionie. Nazwisko nie było przypadkowe, to była taka Herod-kobieta. Na „gniazdo” wprowadził go serdeczny przyjaciel, „Świstak”, dziś będący na emigracji, który prowadził doping wraz ze ś. p. „Łysym”, który rządził w „młynie” Cracovii jeszcze w latach 80. Polityczne klimaty odgrywały wówczas na stadionach mniejszą rolę niż dziś. – Ale gdy Zdzisław Kapka, jeden z prezesów Wisły, kandydował do Europarlamentu, pojawiły się okrzyki i transparent: „Wczoraj w UB, dzisiaj w UE”. Kapka był na nim w hełmie ZOMO –

wspomina Mucha.

Poprawki egzaminu nie było, bo był Smoleńsk

Po bardzo skomplikowanych losach życiowych na dzienne studia poszedł wraz z kolegą w wieku 23 lat, gdy jego rówieśnicy już je kończyli. Ale to była uczelnia nietypowa – prowadzona przez Jezuitów Wyższa Szkoła Pedagogiczno-Filozoficzna, czyli dzisiejsza Akademia Ignatianum.

Poszliśmy na studia dzienne w wieku lat 23, gdy nasi rówieśnicy już je kończyli. Wiedzieliśmy, że to jest nam dane jak manna z nieba. Chłonęliśmy wiedzę z każdego przedmiotu, który wybraliśmy, słuchaliśmy tego z rozdziawionymi gębami. Byliśmy kompletnie zafascynowani tym światem, który był nam wcześniej obcy 

– opowiada.

Trafił na uczelni m. in. na prof. Andrzeja Waśko, redaktora krakowskich „Arcanów”. 

– Prof. Waśko patrzył na nas trochę z zaciekawieniem. Same dziewczynki w grzecznych ubraniach i długowłosi chłopcy. A z tyłu my, czyli dwóch łysych 

– wspomina. Byli też inni niezapomniani wykładowcy. 

- Egzamin z prof. Januszem Kurtyką zapamiętam do końca życia. Dostaliśmy po czwórce. Nie udało się już tej czwórki poprawić, bo pan profesor zginął w katastrofie smoleńskiej 

– opowiada.

Mówi o sobie, że jako dziennikarz czuje się dzieckiem posmoleńskiego „drugiego obiegu”:

Powstawało wtedy wiele inicjatyw - Klub "Gazety Polskiej", Klub Wtorkowy, organizacja Studenci dla Rzeczypospolitej, którą założył syn prof. Kurtyki. Tam spotykali się ludzie i rozmawiali o książkach, o których nie czytało się w "Gazecie Wyborczej". Zrozumieliśmy, że jest jakiś poziom kłamstwa, który jest nieakceptowalny.