Przejdź do treści

Mariusz Walter - historia prawdziwa


Krótki przegląd popularnych programów telewizyjnych z lat 70-ych. Na początku plansza bloku Tylko w niedzielę, dalej fragmenty programów, m.in. Sam na sam, Progi i bariery, Wszystko za wszystko, XYZ, Świadkowie, Sonda, Klub 6 kontynentów, Studio 2... W materiale m.in. Bożena Walter, Nina Terentiew, Zygmunt Kałużyński, Edward Mikołajczyk, Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński, Mariusz Walter, Ryszard Badowski... Wkrótce Sąd Apelacyjny zajmie się sprawą karną wytoczoną Antoniemu Macierewiczowi przez koncern medialny ITI i Mariusza Waltera, założyciela TVN. Chodzi o wywiad, w którym minister jako przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej WSI mówił o związkach Waltera z wojskowymi służbami specjalnymi PRL i z Funduszem Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Antoni Macierewicz broni się i przedstawia koronny dowód na czerpanie przez Waltera konkretnych korzyści z FOZZ: Grzegorz Żemek zasilił z pieniędzy FOZZ nieznaną spółdzielnię budowlano-mieszkaniową o wdzięcznej nazwie „Związkowiec”. Członkiem spółdzielni był m.in. właśnie Mariusz Walter.

Ulica Cypryjska w Warszawie. To tu w latach 80. powstawało jedno z lepszych osiedli w Warszawie. Adres był świetny – niedaleko centrum, tuż przed Wilanowem, w bliskim towarzystwie notabli z „zatoki czerwonych świń”.

Spółdzielnia, która budowała osiedle, miała „wejścia”, o jakich wtedy można było jedynie pomarzyć. W 1983 r. dostała od miasta 6,5 ha ziemi w wieczyste użytkowanie, a potem wsparcie finansowe w wysokości 1,1 miliarda starych złotych (na tamte czasy to pokaźna suma) na infrastrukturę. Zaczęła budować domy szeregowe (po ok. 200 mkw.) z ogródkami oraz trzy niewysokie bloki. Ci, którzy mieli zamieszkać w domach jednorodzinnych, zazwyczaj nie należeli do osób przypadkowych. Wśród nich można było później odnaleźć znaczące nazwiska: Mariusz Walter, Lew Rywin (ten od afery i taśm Michnika) czy Tadeusz Barłowski (ówczesny prezes zarządu Banku Handlowego w Warszawie).

Urban rozpływa się nad Walterem

Mariusz Walter rozpoczynał karierę dziennikarską w latach 60. Od 1967 r. należał do PZPR. W 1978 r. został redaktorem naczelnym Studia 2, popularnego magazynu emitowanego przez telewizję. Po ogłoszeniu stanu wojennego pomyślnie przeszedł weryfikację.

Światło na jego rzeczywiste znaczenie rzuca poufny dokument napisany w lutym 1983 r. przez Jerzego Urbana, rzecznika reżimu stanu wojennego, w którym rekomendował on Waltera szefowi MSW Czesławowi Kiszczakowi. W dokumencie Urban roztaczał wizję skanalizowania przekazów w Polsce. „Proponuję utworzenie w MSW odrębnego pionu (służby) propagandowej, działającej także w obrębie MO. Dopóki w kraju toczyć się będzie walka polityczna, MSW będzie planować i realizować przedsięwzięcia o największym znaczeniu z punktu widzenia jej przebiegu. Potrzebny jest instytucjonalny instrument umożliwiający lepsze wykorzystanie propagandowe tych operacji” – uważał Urban. Rzecznik przewidywał, że trudno będzie znaleźć dobrych dziennikarzy, którzy zdecydują się przejść do MSW, do służby propagandowej. „Jedynym wabikiem dla ludzi zdolnych, a dobrze sytuowanych w środkach masowego przekazu mogłyby być mieszkania” – pisał Urban, wskazując jednocześnie trzy osoby, które nadawałyby się do tego zadania. Na pierwszym miejscu wymienił Waltera. „Nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa programowego, szefa realizacji programów radiowych i TV – jednym słowem nie kierownika pionu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno-fachową. Najzdolniejszy w ogóle redaktor telewizyjny w Polsce (...). Przedstawia tow. Mieczysławowi Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych”. Rzecznik stanu wojennego pisał: „Kilkakrotnie wysuwano wobec Waltera fałszywe oskarżenia: o nadużycia finansowe (upadło), o członkostwo w Solidarności – zupełnie nieprawdziwe. Sam usunął się z TV, mając dość nękania go”. Urban dodawał: „Sprawę zna gen. Wojciech Jaruzelski; dwukrotnie polecał przyjąć go na powrót do TV. Popiera ten zamysł także Rakowski” i nadmieniał, że Walter „na razie pracuje w firmie polonijnej, gdzie robią wideokasety, nie jest tą pracą usatysfakcjonowany”.

ITI, czyli źródła fortuny

Rzeczywiście początki kariery biznesowej Waltera przypadły na okres, w którym – tak się dziwnie ułożyło – zaczynała większość rekinów biznesu III RP. Mechanizm ten opisał Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”.

„Zaczęło wówczas swoją działalność wiele tzw. firm polonijnych, które w czasach, gdy opozycja siedziała w więzieniach, a Polacy usiłowali wyżywić się z kartek, zyskały możliwość prowadzenia prywatnych biznesów z Zachodem.

Kto je zakładał? Firmy te zrzeszone były w specjalnej izbie Inter-Polcom, która wydawała własny biuletyn. Wiceprezes izby Jacek Szydłowski w wywiadzie dla owego biuletynu z kwietnia 1982 r. wyjaśniał, kto może otrzymać zgodę na ich prowadzenie: »Panowie! Rząd Polski – ani żadnego innego kraju – nie ma obowiązku udzielać zezwoleń każdemu. Na przykład ludziom, których przyłapywano na szmuglu przez granicę, autorom artykułów w prasie zagranicznej, którzy atakują w nich władze PRL, takim, którzy krzyczą pod ambasadami«.

Firmami polonijnymi były m.in. stworzony w 1976 r. Konsuprod Jana Wejcherta oraz powstała w 1984 r. w Panamie ITI Mariusza Waltera. Rola szefów Konsuprodu w stanie wojennym była szczególna. Już 4 stycznia 1982 r. wicepremier Jerzy Ozdowski spotkał się z Lotharem P. Grabowskim, dyrektorem generalnym tej firmy. Ustalili, że stan wojenny nie przeszkadza ich działalności. Wręcz odwrotnie, władza będzie ją promować.

Podczas zjazdu izby w czasie stanu wojennego w 1982 r. Henryk Kulczyk (ojciec i wspólnik Jana Kulczyka) w specjalnym przemówieniu protestował przeciwko zachodnim sankcjom nałożonym na juntę Jaruzelskiego: »Nigdy bardziej niż dziś nie czuliśmy się związani z Macierzą w potrzebie i zdeterminowani na przyjście jej z taką pomocą gospodarczą, na jaką nas stać«.

W III RP Wejchert i Walter zostali właścicielami telewizji TVN. Jedną z firm polonijnych była także firma Solpol Zygmunta Solorza, dziś właściciela Polsatu. Jan Kulczyk zaś został najbogatszym Polakiem, a ludzie z firm polonijnych stali się czołówką polskiego biznesu”.

Żemek zostaje spółdzielcą

W czasie gdy Walter doskonalił swoje umiejętności w ITI, m.in. handlując sprzętem Hitachi, spółdzielnia „Związkowiec”, której był członkiem, rozwijała działalność. Jak to w PRL bywało, spółdzielnia więcej wydawała, niż wynikałoby z jej zapotrzebowania. Donos członków spółdzielni, który trafił potem do NIK, pomaga rozwiązać tę zagadkę. Wynikało z niego, że materiały budowlane i wykończeniowe należące do spółdzielni można było kupić na lewo, a niejeden ze spółdzielców obłowił się na tym procederze.

Tak więc pod koniec lat 80. członkowie spółdzielni zaczęli się rozglądać za źródłami finansowania. I tu pojawił się Grzegorz Żemek, późniejszy czarny bohater afery FOZZ, dzięki któremu z budżetu państwa wyprowadzono setki milionów złotych. Współpracownik Zarządu II Sztabu Generalnego LWP (wywiadu wojskowego), a potem tajny współpracownik WSI o ps. Dik.

4 stycznia 1989 r. Żemek, wtedy dyrektor Komitetu Kredytowego Banku Handlowego International w Luksemburgu – czyli mówiąc krótko, osoba, która w tym banku decydowała o przydzielaniu kredytów – zgłosił akces do SBM „Związkowiec”.

„Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie w poczet członków spółdzielni i przydzielenie mi do realizacji segmentu na działce A-C-23. Jednocześnie chciałbym zadeklarować pomoc dla spółdzielni w organizowaniu kredytów dla jej członków, a także w organizowaniu finansowania zakupu wybranych materiałów budowlanych – ze względu na moje powiązania z sektorem bankowym” – napisał w podaniu.

Żemek zajął się pozyskaniem pieniędzy dla spółdzielni.

Chcieliśmy zapytać Mariusza Waltera, kiedy i w jakich okolicznościach poznał Grzegorza Żemka, ale był dla nas nieuchwytny. Jego asystentka Aleksandra Mańka poinformowała nas lakonicznie, że prezes Walter jest na urlopie do 25 października, i nie może nawet przekazać mu naszego e-maila z pytaniami.

W zeznaniach Waltera złożonych przed sądem wytoczonym Antoniemu Macierewiczowi czytamy: W sprawie mojej znajomości z panem Żemkiem był to jeden obiad czy kolacja, nie pamiętam, były może dwa czy trzy pobyty na walnych zgromadzeniach spółdzielni „Związkowiec” i był to może jeden telefon jego do mnie. Dzwonił do mnie w przerwie procesowej [ostatecznie Żemek za nadużycia w FOZZ został skazany na 12 lat odsiadki], proponując stworzenie firmy reklamowej.

Najwyraźniej jeden obiad z Żemkiem wystarczył, by członkom gwałtownie poszukującej funduszy spółdzielni rekomendować go do bardzo delikatnych zadań. Jak wyjaśniał inspektorom NIK Tadeusz Kopeć, członek rady nadzorczej spółdzielni „Związkowiec”, w 1990 r. „na walnym zebraniu wstał pan Mariusz Walter (członek spółdzielni) i powiedział, że w sprawach finansowych spółdzielni powinni wypowiedzieć się zawodowcy i przedstawił pana Grzegorza Żemka – też członka spółdzielni, który też był obecny na tym zebraniu. Pan Walter przedstawił pana Żemka jako finansistę ze stażem zagranicznym”.

Władysław Panek, członek zarządu „Związkowca”, w pisemnych wyjaśnieniach złożonych inspektorom NIK tłumaczył: „Na walnym zebraniu w marcu 1990 r. okazało się, że spółdzielnia nie ma pieniędzy, jest za wolne tempo budowy. Pan Walter – członek spółdzielni – zasugerował, że można wziąć pożyczkę z banków zagranicznych. Wskazał pana Żemka, członka spółdzielni, który poinformował, że jest możliwość zaciągnięcia kredytów. Żemek był dyrektorem Obsługi Zadłużenia Zagranicznego w Ministerstwie Finansów. Podpisywałem dwie umowy w imieniu spółdzielni w tej sprawie. Spółdzielnia miała dostać 12 mld [starych złotych]. Miało być pożyczone 5 mln dolarów”.

Kasa z raju podatkowego

Żemek wykorzystał w pełni możliwości, jakie dawał FOZZ. Przy pomocy zarejestrowanej na Arubie firmy Reinold Holding SA, która była spółką używaną przy operacjach FOZZ, we wrześniu 1990 r. na konto spółdzielni wpłynęło 150 tys. dol. przekazane jej w formie darowizny od Fundacji Wspierania Budownictwa Mieszkaniowego w Warszawie (mieszczącej się pod tym samy adresem co spółdzielnia). Prezes Fundacji Marian Szalc wyjaśniał potem kontrolerom NIK: „Fundacja otrzymała darowiznę w wysokości 150 tys. dol. od firmy Reinold Holding SA. Darowizna wpłynęła bezpośrednio na rzecz Spółdzielni »Związkowiec«”. Potem spółdzielnia miała otrzymać jeszcze ok. 135 tys. dol. W tamtym okresie były to olbrzymie sumy.

Pieniądze te, jak wynika z dokumentacji NIK, zostały rozdysponowane na konta członków spółdzielni według odpowiedniego klucza podziału: 60 proc. dla członków spółdzielni właścicieli domków, 40 proc. dla budownictwa wielorodzinnego. Walter zeznał przed sądem, że nie wziął ani grosza z FOZZ, a wszystkie wydatki związane z budową jego domu pokrywał z własnej kieszeni.

Pełna wersja artykułu w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”