Przejdź do treści

Sikorski/Rostowski 1352 zł i Belka/Sienkiewicz 1435 zł a dla dzieciaków szczaw...


Redakcja vod: Sikorski/Rostowski w restauracji "Amber Room" 1352,25 zł. Belka/Sienkiewicz w restauracji "Sowa i Przyjaciele" 1435 zł. Ponieważ spotkania były "prywatne" rachunek regulowano służbowymi kartami... W celach edukacyjnych polecamy film "Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy". Eksplikacja: Karolak, to bezrobotny, który wykorzystuje matkę z jej rentą, zajmuje się tylko piciem pod kioskiem, a na myśl o pracy reaguje ze wstrętem. Jego sielskie życie przerywa milicja, wręczając mu nakaz stawienia się w pośredniaku. On i jemu podobni koledzy nie cofają się przed niczym, a w szczególności przed chamstwem w stosunku do urzędniczek, byle tylko nie musieć podjąć pracy. W końcu dziesięciu bezrobotnych (z Karolakiem) decyduje się na pracę w zakładzie kierownika Piątka. Łatwa z pozoru praca okazuje się być ciężką harówką za niewielkie pieniądze, do której takie nieroby nie są nauczeni. Do wykonania zadania przekonuje ich dopiero obietnica przyjęcia po pracy.

Film: "Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy" (Zdzisław Maklakiewicz) Opublikowany przez MusicForAwhileXVII 29 maj 2012.

scenariusz
Jan Himilsbach
reżyseria
Jerzy Gruza
obsada:
Zdzisław Maklakiewicz (robotnik Karolak)
Leon Niemczyk (Piątek, kierownik zakładu)
Olgierd Łukaszewicz (Kazimierz, przewodniczący rady zakładowej)
Wiesław Dymny (robotnik Frączak)
Józef Morgała (robotnik, który nie będzie w "takim burdelu jak ten")
Jerzy Kopczewski ("stary fachowiec")

---

''Ukończony w 1973 roku telewizyjny film, nie spodobał się cenzorom i powędrował na półkę, gdzie przeleżał ponad siedem lat. Kiedy wreszcie wspólne dzieło Gruzy i Himilsbacha doczekało się premiery, wzbudziło wiele kontrowersji. Było tyluż przeciwników, co zwolenników filmu, którzy wbrew malkontentom uznali, że "Przyjęcie..." nawet po latach zabrzmiało przekonywająco. Film przedstawia Polskę tamtych lat i problemy na ówczesnym rynku pracy. Bywalcy tzw. pośredniaków z okresu socjalizmu to niewykształceni robotnicy, ludzie z marginesu społecznego, którzy mogą liczyć jedynie na pogardę i pracę w niegodziwych warunkach.
38-letni Karolak nigdzie nie pracuje, pozostaje na utrzymaniu 73-letniej matki emerytki. Żyją w bardzo skromnych warunkach, ale starsza kobieta dba o to, żeby dom był czysty i zawsze było coś do zjedzenia. Syn nie powinien narzekać, ma zapewniony wikt i opierunek. Ale Karolak jest znużony monotonną egzystencją na wolności. Przesiedział kilkanaście lat za kratkami - oczywiście za niewinność - a przed trzema miesiącami wyszedł z więzienia. Chciałby się teraz zabawić, wyszumieć, wypaść z kolegami na coś mocniejszego. Próbuje wyciągnąć od matki ciężko uciułane grosze, bo tylko "Małe piwko z korzeniami", jak sobie podśpiewuje, jest dobre na smutek i frasunek. Po piętach depcze mu sierżant, który ma oko na niego i jego niepracujących kolegów. Wreszcie Karolak dostaje od milicjanta skierowanie do urzędu zatrudnienia. Stawia się niechętnie w "pośredniaku", by, podobnie jak setki innych bezrobotnych, zarejestrować się w okienku. A tu, jak mawiają znawcy tematu, można jedynie znaleźć robotę dla chamów i frajerów. Ludzie przed urzędem pogrążają się w spekulacjach. Chcą pracy i godziwej zapłaty. Tymczasem przed "pośredniak" zajeżdża nyska, z której wysiada elegancko ubrany mężczyzna - w garniturze, białej koszuli, pod krawatem. Oświadcza gorączkowo dyskutującym robotnikom, że potrzebuje dziesięciu ludzi - młodych, zdrowych, silnych i chętnych do ciężkiej pracy. Kompletnie zaskoczeni jego stanowczością mężczyźni jadą w ciemno, nie mają pojęcia dokąd i do jakiego zajęcia. Zostają wywiezieni, gdzieś daleko za miasto. Na miejscu chlebodawca, przedstawiający się jako kierownik zakładu - Piątek - częstuje carmenami i wyłuszcza całą sprawę. W fabryce pracy jest mnóstwo, ale brakuje ludzi, dlatego ich tu ściągnął. Trzeba rozładować pięć wagonów grysu, które od kilku dni stoją na bocznicy. Zakład naglą terminy, ma umowy z zagranicznymi kontrahentami. Kłopot w tym, że za wywalenie jednej tony grysu i przewiezienie taczkami cennik przewiduje śmieszną stawkę - 3 złote i 1 grosz. Żaden z "porwanych" sprzed urzędu robotników nie ma zamiaru pracować za taką sumę, wszyscy się buntują i żądają odwiezienia do domu. Wygląda na to, że nie ustąpią. Zdeterminowany kierownik Piątek wzywa do swego gabinetu przewodniczącego rady zakładowej. Wspólnie uradzają, że na wypłatę dla robotników wykorzystają pieniądze z funduszu reprezentacyjnego, a przewodniczący wyasygnuje dodatkowo pewną sumę przeznaczoną na nagrody. Po długich pertraktacjach robotnicy w końcu zabierają się do rozładowania wagonów. Robota aż wre. Po ciężkiej harówce wreszcie fajrant. Teraz czeka ich kąpiel w przyzakładowej łaźni, zmiana ubrań i marsz w kierunku sali konferencyjnej, gdzie pani Krysia już nakryła do stołu, jak dla ważnej delegacji, bo na ten cel, o dziwo, funduszy nie brakuje.Są więc wykwintne zakąski, jest też winiak, chociaż biesiadnicy zdecydowanie woleliby czystą. Dziesięciu fizycznych plus jeden nadprogramowy oraz przewodniczący i kierownik o siedemnastej rozpoczynają przyjęcie. Na zakończenie każdy "członek oficjalnej delegacji" ma jeszcze dodatkowo dostać upominek.''