Obywatele RP krzyczą dziś, że po swoich chamskich i łopatologicznych - gdy chodzi o przekaz - akcjach są represjonowani przez policję, to oznacza upadek demokracji. Tymczasem gdy Akcja Alternatywna Naszość organizowała happeningi inteligentnie wyśmiewające postkomunizm i establishment III RP, uczestnikom jej działań władza wytoczyła dziesiątki kuriozalnych procesów. Gościem Piotra Lisiewicza, autora „Wywiadu z chuliganem”, a niegdyś lidera Naszości, był w Telewizji Republika Filip Rdesiński, prezes Radia Poznań, również wielokrotnie zasiadający na ławach oskarżonych za akcje Naszości. Umyślnie wprowadził w błąd funkcjonariusza policji co do tożsamości własnej informując, że nazywa się Włodzimierz Iljicz Lenin – taki zarzut policja postawiła w 2001 r. Piotrowi Lisiewiczowi, liderowi Naszości, po tym jak w rocznicę „rewolucji październikowej” zorganizował happening pod siedzibą SLD. O tym, że w Polsce sądzony jest obywatel, który podawał się za Lenina, informowały w 2001 r. wszystkie najważniejsze światowe agencje. Z kolei Filip Rdesiński, socjolog i dziennikarz, przed sądami III RP zeznawał jako... jeleń. Gdy u władzy był SLD, członkowie Naszości przyszli na 1-majowy wiec tej partii z rogami na głowach i liściem figowym zasłaniającym intymne części ciała oraz transparentem: „Zaufaliśmy SLD”. Policja jelenie ciągnęła przemocą do radiowozów, a uczestnicy happeningu zostali potraktowani przez sąd surowo i skazani na grzywny. W wyniku polityki SLD stałem się jeleniem. 1 maja przybyłem na rykowisko, by zapłodnić jakąś dorodną łanię. Policja uniemożliwiła mi to, co może mieć katastrofalne skutki dla przetrwanie mojego gatunku – zeznał przed sądem Filip Rdesiński. Jak podkreśla, happeningi te odegrały nie małą rolę w erze przedinternetowej, gdy media prawicowe były jeszcze słabe: Naszość to była dosyć istotna wyrwa w systemie. Mówiliśmy rzeczy, których na co dzień nie było w mediach głównego nurtu. A mimo to one pokazywały nas ze względu na dowcipną i efektowną formę. Ona była atrakcyjna dla młodzieży, która przy okazji zadawała sobie pytanie: A o co im właściwie chodzi? I miała szansę dowiedzieć się rzeczy, o których nie miała pojęcia. Podczas 1-majowego wiecu kilka lat wcześniej członkowie Naszości przyszli na manifestację SLD pomalowani na zielono i przebrani za kosmitów pod hasłem „Skończona farsa, Miller na Marsa”. Policja brutalnie wyłapywała ich i wciągała do radiowozów. Policjantom pomagali niemal identycznie ubrani ochroniarze SLD, bokserzy z milicyjnego wcześniej klubu Olimpia Poznań. Rdesiński skuty został kajdankami. Po wyjściu z komisariatu członkowie Naszości złożyli w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przez policjantów przestępstwa polegającego na połamaniu czułków oraz zuchwałej kradzieży kosmicznej plazmy, czyli zielonego kisielu. Policja podejrzewała, że członkowie Naszości chcą owym kisielem obrzucić działaczy SLD. Naszość przejawiała też gorące uczucie wobec sądów III RP, przed którymi jej członkowie stawali dziesiątki razy. Gdy Krzysztof Konieczka z Naszości miał być sądzony w Walentynki, członkowie Naszości wpadli do sądu otwierając wszystkie sale, przerywając rozprawy i wręczając paniom sędziom kwiaty, czekoladki oraz Harlequiny. Skandowali „Nie ma miłości bez pozbawienia wolności”. Oskarżony zeznał zaś przed sądem, że zakochał się w pani sędzi, a wezwanie na 14 lutego uznał za dowód wzajemności – za wysłaną mu Walentynkę. W związku z tym złożył wniosek o wyłączenie pani sędzi ze składu, gdyż jako zakochana w nim może być nieobiektywna. Z tego powodu sąd musiał odroczyć sprawę, bo to, czy sędzia kocha działacza Naszości, musiał ocenić inny, obiektywny skład. W czasie procesu Rdesiński uklęknął przed sędzią i odśpiewał disco-polową pieśń „Biały miś”. Gdy wyrzucony został z budynku sądu, wszedł po kracie na okno i z niego kontynuował piosenkę.