Późnym wieczorem we wtorek 8 stycznia kilkanaście radiowozów policyjnych otoczyło budynek w którym znajduje się gabinet prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Policja weszła na teren budynku, by usunąć z niego protestujących kupców z pawilonów w podziemiach przy Dworcu Centralnym.
Policja zagroziła przedsiębiorcom siłowym rozwiązaniem. Przestraszeni przedsiębiorcy zostali wyprowadzeni przed gmach. Funkcjonariusze spisali ich personalia i wezwali na komisariat policji. Mieli stawić się na posterunku w środę o godzinie 8.
"Nakazano nam wyjść. Dano nam trzy minuty, wynegocjowaliśmy dziesięć i wyszliśmy. W środę rano wszyscy mamy się stawić na komendzie policji przy Wilczej" - powiedziała jedna z protestujących, Beata Hammerszmidt.
W tym czasie z kupcami w ratuszu była posłanka PiS Małgorzata Gosiewska. "Nikt z kupcami nie chciał rozmawiać, nikt do nich nie przyszedł. Czy to są władze Warszawy, czy to są władze naszego miasta? Czy to jest policja, która powinna strzec obywateli przed nieprawością?" - pytała.
Stołeczny ratusz podkreśla, że nie jest stroną w konflikcie między kupcami a spółką Warszawskie Przejścia Podziemne (WPP). Biuro prasowe ratusza poinformowało, że wszyscy byli najemcy pawilonów w przejściu podziemnym przy Dworcu Centralnym - dobrowolnie wyszli z budynku.
Rzecznik komendanta stołecznego policji asp. Mariusz Mrozek powiedział, że przybyli do ratusza policjanci zastali tam ok. 15-16 protestujących, w tym jedną osobę z immunitetem poselskim. Funkcjonariusze wezwali protestujących do opuszczenia budynku i wszyscy zastosowali się do tego wezwania. "Nie doszło do żadnych incydentów. Policjanci nie musieli używać żadnych środków przymusu" – podkreślił Mrozek.