Wyrażenie „kiełbasa wyborcza” pojawiło się w Galicji na styku wieków XIX i XX, gdy wprowadzono zasadę jawności głosowania. Wtedy, kandydujący do zasiadania w ławach poselskich, chcąc zdobyć poparcie ludu, organizowali imprezy z darmową kiełbasą. Jak łatwo się domyśleć, najczęściej zwyciężali sponsorzy najhuczniejszych zabaw, a my dziś mamy ukutą frazę odmienianą przez tysiące przypadków, z okazji każdej elekcji. Ale nie o dostarczaniu obietnic, czyli powyższej „kiełbasy”, chcę dziś Państwu opowiedzieć. Chcę moim Słuchaczom przybliżyć problem odwrotny, tyczący nieumiejętności lub niecelowości składania przedwyborczych zapewnień oraz zdziwienia liberalnego salonu, że odradzają się nurty narodowościowe. To wszystko dzieje się w moim ulubionym kraju; Niemczech. W Niemczech, państwie-hegemonie Unii Europejskiej, na łamach wiodących tytułów prasowych artykułowane są obawy z pakietu „czy demokracja liberalna jest zagrożona?”. Tak, wiem, ograny numer do chłostania bezwolnej tłuszczy, albowiem tylko niewielu zdobędzie się na sztych: „demokracja jest, albo jej nie ma i nie potrzebuje ona żadnych przymiotników”. W zalewie lewicowo-liberalnego klangoru, niemal bezwiednie każdy zamyka gębę, aby nie narazić się na medialne „cięcia przez łeb” wspomagane wrzaskiem o faszyzmie i nacjonalizmie. Tyle tylko, że „milcząca większość” – bojąca się wytykania palcami – głosuje za kotarą i coraz częściej wskazuje ugrupowania prawicowe. Powód takiego stanu rzeczy jest kuriozalny; wiatraki dają mało prądu i trzeba supłać oraz więcej grosza z portfela, co powoduje, że mamy dekadę drogiej kiełbasy, nawet tej wyborczej. Dodam jeszcze, że twierdzenie Karola Marksa: „byt kształtuje świadomość", powinno towarzyszyć wszystkim politykom. Zapraszam Państwa do wysłuchania mojej gawędy…